„Między bodźcem a reakcją istnieje przestrzeń. W tej przestrzeni mamy możliwość wyboru własnej reakcji. Od naszej reakcji zależy nasz rozwój i nasza wolność” Viktor Frankl
Przez kilkanaście lat pracowałam w różnych firmach, mniejszych, większych, ale nigdy w korporacji. Aż tu pewnego razu korporacja sama przyszła do mnie. Z „tym pewnego razu” to trochę nadużycie. Przyjście korporacji, a dokładniej inwestora strategicznego, było oczywiście poprzedzone ciężką, półtora roczną harówą. Również moją jako głównej księgowej😊. Wraz z korporacją przyszły tzw. „spotkania”. Musiałam brać w nich udział niezależnie od tego co robiłam, czy miałam biegłych, czy byłam w samym środku sprawozdania. Nic się nie liczyło, musiałam być i już. Na większości tych spotkań byłam zbędna. Siedziałam i wkurzałam się, że muszę słuchać „jakichś głupot” a „robota leży” i „znowu będę siedziała do wieczora, a oni wyjdą sobie o 16tej”. Najczęściej byłam tak zła, że jako 100% choleryk, po prostu musiałam dać upust swojej złości, bo by mnie rozsadziło od środka. Wiec nie szczędziłam złośliwości gospodarzom stych spotkań. Punktowałam ich wypowiedzi mądrze, lub mniej mądrze, albo zupełnie niemądrze. W każdym razie było mi lżej. Chwilowo. Bo co mi to dawało oprócz chwilowej ulgi ❓ Przynosiło mi to więcej korzyści czy strat❓ Na pewno więcej strat, bo gdy ja bywałam gospodynią, to inni czuli się uprawnieni do „punktowania” mnie. Musiałam, więc być perfekcyjnie przygotowana na każde, nawet błahe spotkanie. Z pomocą przyszedł mi mój szef, który był urodzonym dyplomatą korporacyjnym😀 i brał, w razie potrzeby, moje spotkania na siebie.
A Ty co robisz, gdy czujesz, że za moment „rozsadzi Cię od środka” ❓ 😀